Recenzja spektaklu "Wiedźmin" - czyli dom wariatów na scenie
Przez pewien czas nie gościłem
już na blogu i nieco Mi tego brakowało, ale cóż, miałem inne zobowiązania
literackie.
Dzisiaj zajmiemy się głośnym
ostatnio spektaklem muzycznym, który szturmem zdominował gdyńską scenę
Teatru Muzycznego. Jest wystawiany już od września, czas więc najwyższy na relację i
krytyczną, acz obiektywną opinię.
Wiedźmin Geralt… Stał się on ostatnio
pewnego rodzaju polskim znakiem firmowym i rozpoznawczym. Należy mu się więc
wstęp, zanim zacznę.
Obok kapitana Hansa Klossa czy np.
porucznika Borewicza Geralt z Rivii, genetycznie zmodyfikowany zabójca
chroniący ludzi przed potworami i bestiami (np. strzygami, bazyliszkami) to
chyba jedyna fikcyjna pochodząca z Polski, która jest rozpoznawalna na całym
świecie. Sprawiająca, że świat popkultury wreszcie spojrzał na Nasz kraj
ciekawskim okiem. Grono entuzjastów wiedźminów też stale rośnie. Ja również
doceniam to uniwersum, zwłaszcza jeśli chodzi o gry komputerowe.
Olbrzymi sukces saga o Wiedźminie
zawdzięcza bowiem przede wszystkim grom komputerowym, wydawanym od 2008 r. Są
to gry typu RPG z otwartym światem, a więc wirtualna przygoda w najczystszej, uwielbianej
przeze Mnie postaci.
Trzecia część gry, wydany w 2015 r.
Wiedźmin 3: Dziki Gon okazał się najlepszą gra komputerową roku i zdobył wiele
prestiżowych nagród. Zachwycali się nim gracze z całego świata, od Europy i USA
poczynając, kończąc na Azji i oby amerykach. Japończykom format ten tak się
spodobał, że podobno zrobili swojego własnego Wiedźmina, podlanego ich
specyficzną kulturą. Ale to osobny temat.
Dziś niewiele osób pamięta, że
pierwsze powstały książki, a postać ta
zadebiutowała w latach 80. Powieści były napisane przyzwoicie, ich
najważniejsza zaleta był słowiański duch, którego czuć był w świecie
przedstawionym, bohaterach, wątkach, właściwie na każdej stronicy. Jednak
książki nie odniosły większego sukcesu. Były miałkie i chwilami dość nudne. Mało
kto dziś o nich pamięta.
Na szczególną uwagę zasługują
może dwie z nich.
Potem był jeszcze film i „kultowy”
serial Jacka Bromskiego z genialną muzyką Grzegorza Ciechowskiego oraz ze
znakomitą kreacja Michała Zebrowskiego w roli Geralta. Choć serial został
przyjęty przez widzów i krytykę bardzo chłodno, a po oczach raził jego niski
budżet i fatalne efekty specjalne (był rok 2001), trzeba przyznać, ze miał swój
klimat, zachował magię sagi i był
świetnie zagrany. Niestety częściowo. Tak naprawdę wszystko aktorsko skradli Michał
Żebrowski (Geralt), Anna Dymna (Nenneke), genialny, nieżyjący już niestety Maciej Kozłowski
(Falwick), czy Ewa Wiśniewska (Calanthe) i Zbigniew Zamachowski (Jaskier, choć
nijak nie pasował on do książkowego Jaskra). Reszta obsady była, delikatnie mówiąc,
kompletnym nieporozumieniem (zwłaszcza Daniel Olbrychski jako elf).
Kanał Netfix pracuje obecnie
nad amerykańską wersją serialu, jednak znając świat dzisiejszego Zachodu
torpedowany przez poprawność polityczną i tolerancję, budzi on uzasadnione
obawy wielu fanów. Z pewnością zaniknie tam słowiański klimat, jakim odznaczają
się wiedźmińskie przygody.
Saga stoi jednak obecnie przede
wszystkim grami. I oto znów ktoś postanowił na Geralcie z Rivii zarobić. Tym razem
w formie teatralnej. Poznajemy go od nowej strony i oto przechodzimy do
wiedźmińskiego musicalu.
Oto Teatr Muzyczny zaprasza na
kolejny po „Chłopach” i „Lalce” kontrowersyjny spektakl. Tym razem wzięli się
za nieszczęsnego zabójcę potworów. Jak wspomniałem na wstępie, Musical można
oglądać już od września, Ja jednak wybrałem się na niego dopiero 1 marca i
zaraz odpowiem wam na pytanie czy warto sobie zawracać głowę oglądaniem go.
Od samego początku miałem
wątpliwości jak Wiedźmin sprawdzi się
w roli musicalu. Po prostu ten gatunek kompletnie Mi nie pasował do tej
historii. Zacznijmy od tego, że do Geralta z Riviii i świata, w którym żyje,
nie pasuje teatr. Ale cóż, ktoś chciał zarobić na młodych graczach i
niedzielnych fanach cyklu. Ambicji nie można dyrekcji odmówić. Tylko czy się
udało…?
Najpierw zalety.
Przede wszystkim spektakl jest
doskonale zrobiony. Efekty świetlne, scenografia, choreografia i charakteryzacja
to robota pierwszej klasy. Szczególne oklaski należą się osobom odpowiedzialnym
z ucharakteryzowanie aktora odgrywającego rolę Geralta – wygląda on niemal
identycznie jak jego odpowiednik z gry. Widać wyraźnie, że realizatorzy chcieli
puścić oko do najliczniejszej grupy spośród widzów - fanów gier.
Aktorsko też jest bez zarzutu –
Geralt, Jaskier, Ciri są dobrze zagrani i wierni książkowym pierwowzorom.
Dialogi pokrywają się z tymi z książki. Bardzo dobrze wypadła choreografia –
tance, akrobacje, balet. Wszystko to wkomponowane w całkiem niezłą choć
chwilami smętną muzykę i teksty piosenek.
Brawa dla orkiestry za wykonanie katorżniczej
wręcz benedyktyńskiej pracy! Bez wysiłku ich rąk i dźwięku dziesiątek
instrumentów i rytmów byłaby to tylko jakaś pozbawiona sensu potańcówka w
karczmie.
Na pewno rzucił się Wam w oczy oskarżycielski
i ostry tytuł recenzji? Nie znaczy on jednak do końca, że spektakl odbieram
negatywnie. Bo tytułowy dom wariatów ogląda się bardzo dobrze. Szczególnie pomysłowo
pi pięknie wykonano sceny walki Geralta z niejakim Levecque, wizytę w
Brokilonie pełnym driad oraz sceny z zaklętym Jeżem i ucztą w Cintrze.
Dobrze spisali się dziecięcy
aktorzy. Jak to dzieci – wszystko mówią szczerze, wszystko robią dokładnie tak
jak im się powie. Zespół Teatru włożył naprawdę
ogrom pracy w dobraniu tylu tancerzy, aktorów i statystów.
Aby jednak naprawdę docenić to widowisko, konieczne są miejsca w bliższych rzędach. Siedząc daleko, np. na górnym
balkonie, przeoczycie wiele rzeczy, a spektakl będzie wam się zdecydowanie
mniej podobał. Tak to już jest w teatrze. Inaczej niż w kinie – trzeba zawsze zajmować
dobre pierwsze miejsca i szybko rezerwować bilety.
Niestety, ów „dom wariatów na
deskach”, jakim jest ten spektakl, ma wiele gorszych momentów. Dlatego nazywam
go domem wariatów, ponieważ momentami reżyser chyba pogubił się w tym co robi.
Nie wiedział, o co mu chodzi – wiele scen i piosenek jest kompletnie
niepotrzebnych, nudnych i wyrwanych z kontekstu. Nie mają nic wspólnego z sagą
i sprawiają wrażenie zwykłych zapychaczy.
Spektakl jest też niestety trochę
wulgarny i rubaszny. Ktoś powie – przecież cała ta saga taka jest. Owszem, ale
w sadze wulgaryzmy i podteksty są wstawione w odpowiednich momentach. W sposób
humorystyczny, zapewniający salwy śmiechu. Tutaj tego nie ma. Powtórzone kilka
razy potoczone wulgaryzmy polskiej mowy są wrzucone na sile i niepotrzebne.
Podtekstów seksualnych, na które
o dziwo widzowie narzekają, nie ma zbyt wiele. To zaledwie jedna scena. Ale
pamiętajmy, że to teatr. Podteksty seksualne są tam kompletnie zbyteczne, nawet
jeśli pojawiały się w oryginalne. Teatr to ma być sztuka, nie słaba orgia.
Wulgarna postać Yennefer to poważne
odstępstwo od książki, filmu i gier i kompletnie nietrafiony pomysł. Wiele osób
narzekało właśnie na tę scenę.
Zdecydowanie nie jest to spektakl,
który powinny oglądać dzieci i młodzież. Byłem zdumiony ilością wycieczek
szkolnych. Nauczyciele, którzy zdecydowali o zabraniu tam uczniów z pewnością
nie znają tego świata. To rzecz dla zdecydowanie starszych widzów. W scenach z
dżinem pojawia się okultyzm – pentagram na ziemi, wywoływanie demonów, magia,
cudowne uzdrawianie. To oczywiście fantastyka, więc nic dziwnego. Nie są to
jednak treści dla dzieci. Dla dojrzalszej młodzieży – góra.
Bardzo trudno Mi ocenić ów
musical – z jednej strony znakomicie zrobiony, widowiskowy i zapadający w pamięć,
z imponującymi efektami i scenografią…
Z drugiej – nudny,
przekombinowany, dla niektórych za ciężki i niesmaczny. Ekipa Teatru Muzycznego
jak zwykle jednak zrobiła co mogła i warto go obejrzeć choćby dla nich.
Jeżeli jesteś fanem lub fanką
wiedźmińskiej sagi – grałeś w gry, oglądałeś serial lub zaczytywałeś się przy nocnej
lampce pod poduszką nad książką - obowiązkowo musisz ten spektakl obejrzeć.
Osobom nie znającym Wiedźmina
zdecydowanie natomiast odradzam – nic one z niego nie zrozumieją, nie wychwycą
wielu elementów, nie sprawi im przyjemności, będzie męczył. Mogą też poczuć się
takie osoby urażone, znudzone lub zniesmaczone. Bez znajomości tematu ta
historia zwyczajnie do nich nie trafi.
To nie jest film w kinie, który
możesz obejrzeć nie znając książki. Teatr rządzi się zupełnie innymi prawami,
mówi innym językiem. Więc jeżeli nigdy nie miałeś styczności z Geraltem z Rivii,
odpuść sobie. Bilety nie są tanie, a o dobre miejsce ciężko.
Podsumowując – musical Wiedźmin jest dobrym uzupełnieniem
uniwersum świętującym ostatnio sukcesy na komputerach. Jest natomiast słabym
musicalem i niezbyt strawnym spektaklem. W ogólnym rozrachunku – ocena 3+/4 na
6
Komentarze
Prześlij komentarz