Recenzja gry Ghost Recon: Wildlands - takiej wyprawy do Boliwii jeszcze nie było!
Sumienie jest poważnym problemem, zwłaszcza dla tych, którzy
je posiadają… To jedna ze złotych myśli głównego przeciwnika w grze „Ghost
Recon: Wildlands”, niejakiego El Sueño . Ścigając go wyruszymy w przepiękną
podróż do współczesnej Boliwii i zapewnimy sobie długie godziny znakomitej
zabawy. Przyznam szczerze, że byłem pełen obaw, co do tego czy ta gra będzie
udana. Już od momentu gdy ją zapowiedzieli, miałem wątpliwości. Miała to być
bowiem pozycja oferująca największy w historii gier otwarty świat. Czy Ubisoft
sprostał wymaganiom? Zapraszam do lektury recenzji.
Znany autor thrillerów politycznych, Tom Clancy, autor
między innymi kultowego Szakala (zekranizowanego potem z Richardem Gere w roli
głównej), gdy zostawał pisarzem, z pewnością nie spodziewał się, że w
przyszłości kojarzony będzie głównie z seriami gier komputerowych, jakie jego
nazwiskiem sygnuje firma Ubisoft. Clancy był współautorem scenariusza tylko na
początku, od wielu lat nie ma z tym nic wspólnego (zmarł zresztą w 2013 r.) to
jednak nie przeszkadza dalej wykorzystywać tego nazwiska przy promocji gier.
Tym sposobem ma udział w aż trzech flagowych seriach gier Ubisoftu, cieszących
się wielkim uznaniem graczy na całym świecie– serii Rainbow Six (Tęcza Sześć),
opowiadającym o fikcyjnym elitarnym oddziale antyterrorystycznym, wyspecjalizowanym
w odbijaniu zakładników i likwidacji terrorystów, seria Splinter Cell, o
przygodach tajnego agenta-skrytobójcy Sama Fischera i wreszcie Ghost Recon. To
właśnie do ostatniego cyklu należy omawiana dzisiaj przeze Mnie gra.
Seria Ghost Recon przedstawia przygody oddziału „Duchów” – są
to elitarni komandosi, wyszkoleni do walki w każdych, nawet najtrudniejszych
warunkach, często działający w
najbardziej egzotycznych częściach globu, potrafiący działać po cichu i
zabójczo skuteczni. Gdy trzeba bez rozgłosu załatwić jakiś problem lub zakończyć
napięcia w jakimś zapalnym regionie świata – rządy mocarstw nie próżnują i
wysyłają takie „duchy”. Oni zaś bez
zbędnych pytań likwidują kogo i co trzeba, znikając równie szybko, jak się
pojawili. W świecie gry jest to najskuteczniejsza broń po jaką można sięgnąć –
ot, czterech zabójczych wojaków, bardziej skutecznych niż cała armia.
Podczas ciągnącej się od 2001 r. serii rozwiązali niejeden
kryzys i konflikt – m. in. bronili Gruzji przed armią rosyjskich
ultranacjonalistów, tłumili rebelię w Etiopii, robili porządek na ogarniętej po
śmierci Castro wojną domową Kubie, wykonywali tajne misje w Rosji, Nigerii,
Pakistanie i Sierra Leone. Dotarli nawet
do lodowatej Arktyki.
Tym razem są natomiast na gościnnych występach w Boliwii i to właśnie
ten daleki tropikalny kraj będzie teatrem ich działań. A naszą piaskownicą do
zabawy!
Boliwia to najbiedniejszy obecnie kraj Ameryki Południowej,
borykający się z wysoką przestępczością, bezrobociem i dużą korupcją. Jest to też jedyny kraj w Ameryce Łacińskiej,
gdzie znacznie przeważa rdzenna ludność indiańska, stanowi tu bowiem aż 55%
mieszkańców – pozostali to Metysi i mieszańcy. Potomków białych konkwistadorów
prawie tutaj nie uświadczymy.
Kraj ten, mimo fatalnej sytuacji
gospodarczej i politycznej, charakteryzuje się jednak także bardzo ciekawą
kulturą i historią, a także przepięknymi widokami. Twórcy wybrali go
nieprzypadkowo, choć oczywiście kartel rządzący całym krajem jest fikcją,
wymyśloną na potrzeby gry.
Warto wspomnieć, że rząd Boliwii zagroził producentowi
sądem, za przedstawianie kraju w tka negatywnym świetle – to tylko zwiększyło
jej reklamę. Długo kłóciłem się ze sobą, czy warto tę grę mieć i w efekcie pierwszy raz
zagrałem w nią miesiąc po premierze.
Już od pierwszych minut gry wiedziałem, że moje wcześniejsze
obawy były niepotrzebne. Gra wygląda po prostu ślicznie. Grafika to
majstersztyk. Czujemy się jakbyśmy naprawdę dostali do rąk karabin i kurtkę
moro i tak wyposażeni zwiedzali prawdziwą Boliwię! Z bardzo dużą dbałością o
szczegóły oddano tutaj jej klimat, krajobraz, florę i faunę. Od tropikalnych
dżungli, przez dzikie stepy i sawanny, aż do szczytów górskich, skąd możemy
podziwiać widoki. Zwiedzanie przestawionego świata to prawdziwa przyjemność,
która znacznie polepsza nam ogólne wrażenie i radość z gry.
Na początku gry wybieramy jednego z czterech żołnierzy, możemy
tez dowolnie dopasować jego wygląd. Potem wkraczamy do akcji, mają do
dyspozycji 3 lub 4 podkomendnych, którym wydajemy rozkazy. Możemy grać zarówno
w pojedynkę jak i w trybie kooperacji z przyjaciółmi, którzy wówczas sterują
naszymi kompanami zamiast komputera.
Graczom lubiącym samotną rozrywkę polecam
jednak unikać grania w grupie. Teoretycznie cały czas jesteśmy skazani na
zwiedzenie Boliwii wraz z trzema członkami naszego oddziału, ale można się ich
pozbyć. Jak to zrobić? Tak jak Ja to zrobiłem – wydać im rozkaz wycofania się
na wyznaczoną pozycję, najlepiej jak najdalej od Nas. W efekcie każdą misję
możemy wykonać sami, niczym Rambo dziesiątkując przeciwników z karabinka, a
każdy zakamarek zbadać dokładnie w samotności. Szczerze polecam tę opcję
ponieważ sztuczna inteligencja naszych towarzyszy pozostawia wiele do życzenia.
Często zapominają oni nawet strzelać do wrogów.
W internecie pojawiły się opinie, że ta gra została
stworzona z myślą o kooperacji, że w singlu szybko się nudzi. Nie słuchajcie
tego. Bawiłem się i nadal bawię świetnie.
Fabuła jest dosyć ciekawa, choć nie ustrzegła się potknięć.
Naszym zadaniem jest zniszczenie terroryzującego Boliwię kartelu Santa Blanca
(po polsku dosłownie „Biała święta”), największego na świecie producenta
kokainy, odpowiedzialnego za wiele
zbrodni. Na jego czele stoi tajemniczy i przerażający El Sueño. Pod jego rządami
kartel kontroluję praktycznie każda płaszczyznę państwa, oprócz produkcji
narkotyków także policję, wojsko, indoktrynację i ochronę. Wielu jego
zwolenników praktykuje też kult śmierci i oddaje cześć żeńskiej postaci o
nazwie Santa Muerte („Święta Śmierć”), będącej czymś w rodzaju antytezy
chrześcijańskiej Matki Boskiej. Wierzenia boliwijskich tubylców są niewątpliwie
bardzo ciekawym fragmentem gry.
Co ciekawe El Sueño znaczy po hiszpańsku sen, a szef
kartelu, o czym dowiadujemy się na początku, miał jako dziecko wizje, w której
stworzy największa na świecie plantację kokainy. Trudno nie znaleźć odniesień
do koki także w nazwie Santa Blanca – kokaina to przecież biały krystalicznie
czysty proszek, który niektórzy nazywają księżycowym cukrem.
Podczas gry zwiedzamy zatem Boliwię, likwidujemy kolejnych
żołnierzy kartelu oraz Unidadu (skorumpowane siły specjalne), niszczymy
plantacje narkotyków, organizujemy naloty na rezydencje baronów, dużo wysadzamy
i strzelamy, trochę jeździmy tez różnego rodzaju pojazdami – terenówkami,
motorami crossowymi, helikopterami, a nawet odrzutowcami. Każdy z regionów Boliwii
ma takiego swojego szefa, którego eliminacja skutkuje przejęciem przez nas kontroli nad
obszarem. Możemy ich zarówno zabijać jak i aresztować, zastraszać i przekupywać
– w końcu dojdziemy do samego szczytu i zgarniemy szefów kartelu.
W walce pomagają nam miejscowi rebelianci, niezadowoleni z władzy kartelu. Charakteryzują się śmiesznymi, indiańskimi
strojami – podobnymi do tych, które nadal noszą członkowie niektórych miejscowych plemion,
a ich przywódcą jest Pac Katari, któremu ratujemy tyłek już w pierwszej misji, gdy
jest przetrzymywany przez gangsterów.
Na całej mapie rozsiano rozmaite misje
poboczne – ataki na konwoje, kradzież pojazdów, eliminowanie gangsterów lub
odbijanie więźniów, a także znajdźki, w postaci ukrytych broni i tzw. Medali kartelu,
które dają nam dodatkowe bonusy.
Możemy tez znaleźć wiele ciekawostek dotyczących historii,
kultury i tradycji w Boliwii np. że dominujący w kraju katolicyzm zmieszał się
z wierzeniami plemiennymi, ponieważ podbijający kraj Hiszpanie nie zadbali o
to, by je wyplenić.
Rozgrywka jest dość schematyczna, a scenariusz przejmowania
kolejnych regionów Boliwii jest zawsze ten sam. To może sprowadzać na nas
niebezpieczeństwo nudy, jednak uspokoję was. Nic bardziej mylnego!
Ghost Recon
Wildlands zapewnia nam godziny emocjonującej, ciekawej zabawy, podczas której
czujemy się jakbyśmy oglądali dobry film akcji lub poważny film wojenny.
Z czystym sercem mogę polecić tę grę wszystkim entuzjastom
gier akcji i otwartych światów. Prześliczna grafika, olbrzymi tętniący życiem
świat do eksploracji, plejada barwnych postaci (zwłaszcza tych złych)
interesująco podana fabuła. Warto wolną chwilkę poświęcić. Takiej wyprawy do
Boliwii na pewno nie zapomnimy szybko, drodzy gringos.
Komentarze
Prześlij komentarz