Gdy przenosisz klasykę w nowoczesność - recenzja filmu "Smętarz dla zwierzaków"
Długo nie zaglądałem na bloga, choć nadal pochłaniam tak wiele
interesujących seriali, filmów, książek i gier, o których chciałbym Wam
opowiedzieć. Ale czasem ważniejsze wyzwania biorą górę. A Ja jestem w trakcie
kończenia książki high fantasy – w styczniu nagle pojawiło się niewidziane od
lat natchnienie i w kilka miesiącu napisałem więcej niż przez jakieś osiem lat.
Wreszcie odkryłem, że fantasy i science-fiction to gatunki w których się
odnajduje... Kryminały to dziedzina, w której wiele nowego powiedzieć już nie
można. Kryminały, zwłaszcza polskie, to książki o niczym, przeznaczone dziś dla
czytelników o wąskich horyzontach na poziomie oglądania telenowel. Szkoda, że
odkrycie tego i znalezienie właściwej drogi zajęło tak długo, ale grunt, że
nareszcie.
Dzisiaj zabierzemy się za horror będący ekranizacją jednej z
powieści Stephena Kinga oraz remake'iem filmu z lat 80 o tej samej nazwie. Czy
sprostał zadaniu i dorównał oryginałowi? warto wspomnieć, że nowych wersji
klasyków kina groza nie brakuje – niedawno recenzowałem całkiem niezła nową
wersję horroru „To”. Z kolei nowe wersje filmu „Duch” oraz „Koszmar z ulicy wiązów”
okazały się kompletnymi klapami.
Staruszek Stepehen King dawno już przyzwyczaił świat do tego,
że ekranizacje jego powieści są w 90% lepsze od książek. Nie inaczej było ze „Smętarzem
dla zwierząt” – opowieści o starej indiańskiej nekropolii, w której chowano zwierzęta
i oddawano im cześć, a następnie wskrzeszano w tajemniczej części lasu owładniętej
mrocznymi mocami. Koncepcja filmu nie zmieniła się. Z
Ta wersja zawiera niewiele zmian w stosunku do swojego
odpowiednia z lat 80. I nadal jest lepsza od książki – przede wszystkim ze
względu na lepiej poprowadzoną narrację i więcej akcji.
Jeśli nie czytaliście książki lub nie oglądaliście
poprzedniego filmu – nie przejmujcie się, szybko wtopicie się w historię.
Książkę możecie sobie odpuścić, nic nie stracicie, ale obejrzenie pierwszego „Smętarza”
polecam, bo warto mieć porównanie.
Nowy „Smętarz dla zwierzaków” przedstawia historię państwa Creedów
– typowej amerykańskiej rodziny z
wyższej klasy średniej – Louis Creed jest szanowanym chirurgiem, jego żona
zajmuje się domem, mają dwójkę dzieci, kota, dom z ogrodem. Modelowa amerykańska
sielanka.
Poznajemy ich w momencie, gdy przeprowadzają się z wielkiego
Bostonu do stanu Maine, do otoczonego przez las wiejskiego domu na ziemiach, które
niegdyś zamieszkane były przez Indian.
I tu też jest podobnie jak w oryginale – Louis Creed porzuca
doskonale płatną pracę i karierę chirurga w wielkim mieście i przyjmuje posadę
lekarza w małej społeczności – aby móc więcej czasu poświęcać rodzinie. Louis
jest zagorzałym ateistą, z kolei jego żona przeżyła w dzieciństwie śmierć ciężko
chorej starszej siostry, która poniosła śmierć z jej winy i często zastanawia
się nad życiem grobowym. Sytuację utrudnia fakt, że ich córka, mała jeszcze
dziewczynka, Ellie, zaczyna zadawać pytania o śmierć.
Kłopoty zaczynają się, gdy w szpitalu umiera ofiara
strasznego wypadku Louis i jego rodzina zaczynają widzieć jego ducha. Wkrótce ukochany
kot Ellie ginie pod ciężarówką. Sąsiad Creedów, niejaki Victor Pascow, prowadzi
Louisa do tajemniczego miejsca głęboko w lesie, gdzie ludzie chowają swoje zwierzęta
– psy, koty, a także konie i krowy. W przeszłości znajdował się tam cmentarz indiański,
a za zbudowanym z gałęzi płotem znajduje się miejsce, które wymyka się racjonalnemu
rozumieniu. Gorliwy ateista Louis, który jest radykalnym zwolennikiem poglądu,
że po śmierci nic nie ma, zaczyna mieć wątpliwości. Następnego dnia kot pojawia się w domu, lecz
jest odmieniony – agresywny i dziwny…
Warto wspomnieć, że stan położony na północno-wschodnim
krańcu USA niewielki stan Maine jest ulubionym miejscem akcji dla bohaterów Stephena
Kinga – rozgrywały się prawie wszystkie jego powieści, należące do jednego uniwersum.
Zagorzali fani z pewnością dostrzegą w filmie Easter egg w postaci wstępującego
w filmie drogowskazu do… Derry. Miasteczka znanego z książki i wspomnianego już
filmu „To”.
„Smętarz dla zwierząt” niewątpliwie może się pochwalić
bardzo interesującą fabułą i dobrym scenariuszem, który powoduje, że ogląda się
go bardzo przyjemnie i cały czas trzyma w napięciu.
Są to najmocniejsze punkty tego obrazu. Akcja nie zwalnia
nawet na minutę. Nie ma tu wydłużeń, zbytecznych dialogów ani nudnych, niepotrzebnych
wątków. Wszystko spaja się w naprawdę niezłą całość.
Czy film ten potrafi wystraszyć? Jako osobie, której horrory
nie straszą, a raczej wywołują salwy śmiechu, trudno Mi odpowiedzieć na to
pytanie. Myślę jednak, że miłośnicy gatunku i osoby wrażliwe nie będą zawiedzione.
Każdy bohater został świetnie napisany i dobrze zagrany.
Każdy ma tu jakąś tajemnicę, jest postacią z krwi i kości z własnymi
wątpliwościami. Nawet postać kota ma tu niewątpliwą charyzmę.
Jason Clarke, aktor charakterystyczny, znany m. in. z ekranizacji
wybitnej książki „Wielki Gatsby” jest bardzo przekonujący w swej roli, podobnie
jak jego filmowa córka w dwóch wersjach – przed i po śmierci.
Na minus zaliczam zdecydowanie długość filmu – z historii tak
oryginalnej można by było wyciągnąć więcej, a ze dwa wątki przedstawić
ciekawiej.
Miałem dużo obawy co do jakości tego filmu, jednak tym razem
zostałem zaskoczony pozytywnie. To udany reboot przeciętnej książki i poprzedniej,
dobrej ekranizacji. Całkiem nieźle przeniesiono opowieść do czasów
współczesnych i zadbano o to co w niej najważniejsze – klimat, bohaterów i
historię.
Jeśli lubisz horrory, nie zawiedziesz się – warto wybrać się
do kina i spędzić miły wieczór przy filmie mierzącym się jedną z bardziej
kontrowersyjnych i przerażających nas kwestii – tym co dzieje się z człowiekiem
po śmierci.
Żaden hit, lecz niewątpliwie kawał dobrego kina i porządnej
rzemieślniczej pracy reżysera i scenarzysty. Dla fanów gatunku – pozycja obowiązkowa,
dla reszty, dobra rozrywka na deszczowy wieczór.
Komentarze
Prześlij komentarz