Recenzja filmu "TO"
Stephen King to pisarz nietypowy. Popularny autor horrorów,
opowieści grozy i fantasy jest bowiem znany także z tego że wszystkie ekranizacje
jego powieści i opowiadań są lepsze od oryginałów. Gdy więc ujrzał sam zwiastun
nowej wersji To, od razu uznał, że to będzie najlepsza z ekranizacji. Tak jak
by zapomniał, że dotąd wszystkie były lepsze od książek.
Chociaż w USA jest on autorem uznanym i cenionym, w Europie
wciąż nie jest znany zbyt dobre. Tworzy w końcu literaturę niszową. Wielu miłośników
książek, którzy pochłaniają je setkami, nawet nie kojarzy jego nazwiska.
Byłem ciekaw, czy i tym razem tak będzie. Czy znów
ekranizacja przebije książkę. Tym bardziej, że powieść To, swoją droga opasłe tomisko,
przeczytałem niemal jednym tchem i uważam ją za jedną z najlepszych
fantasy-baśni. Niedawno otrzymałem w prezencie nowe, piękne wydanie. Po seansie
refleksji Mi nie zabrakło.
Akcja filmu rozgrywa się w ponurym miasteczku Derry w stanie
Maine, na północnym wschodzie USA. Maine jest jednym z najmniejszych stanów USA
i słynie z dwóch rzeczy – jednego z najniższych wskaźników przestępczości w USA
oraz tego, że jest tam przez większość roku bardzo zimno deszczowo i spokojnie.
Przez Amerykanów stan ten uznawany jest za prowincję, w której nic się nie dzieje. Dobrą
na emeryturę. Oazę spokoju, gdzie nie ma żadnej przestępczości ani zbrodni.
Miejsce tej opowieści jest więc nieprzypadkowe (resztą w
Maine rozgrywało się wiele powieści Kinga). W tym to miasteczku mieszkają
tajemnicze, demoniczne siły w postaci przerażającego klauna, który poluje na
dzieci i żywiąc się ich strachem – zabija je. Powoduje też w okolicy lawinę
morderstw i przerażających wydarzeń.
Co ciekawe – demona widzą wyłącznie
dzieci. Wiedza o nim nieliczni dorośli. Co 27 lat w mieście dochodzi do
niewytłumaczalnych i przerażających wydarzeń.
O ile w książce oraz ekranizacji z lat 80 klaun ten był
przedstawiony wiarygodnie – podobny do klauna reklamującego restauracje McDonald’s,
tutaj jest stereotypowym klaunem z horroru – na wpół strasznym, na wpół
komicznym. Jego kreacja wypada więc przeciętnie i wywołuje więcej uśmiechu niż
dreszczu przerażenia. To pierwszy minus, bo przecież strach i napięcie są w
filmach grozy najważniejsze.
Początek filmu doskonały – idealnie buduje i dawkuje
napięcie, jest też zgodny z książką. Potem jest nierówno. Raz świetnie, raz
gorzej.
„To” nie jest typowym filmem grozy, ani tym bardziej
horrorem. To bardziej fantastyka i opowieść o przyjaźni, odwadze i strachu.
Bajka dla starszych dzieci. Jeśli ktoś się z tym godzi i lubi ten gatunek,
będzie zachwycony. Jeżeli natomiast ktoś liczył na typowy horror, w którym
będzie się chował ze strachu pod fotel i wysypywał na wszystkie strony popcorn,
zawiedzie się. To film dla nieco mądrzejszego widza.
Twórcy zmienili w stosunku do książki dość dużo rzeczy.
Przede wszystkim – przesunęli ramy czasowe o 23 lata. Historia nie rozpoczyna
się więc już w roku 1958, ale w 1989. Być może wynika to z faktu, że koniec lat
80 łatwiej będzie zrozumieć współczesnemu widzowi, niż 50. Od premiery książki
minęły w końcu 32 lata.
Zmieniono też wiele szczegółów opowieści – wątek Henry’ego
Bowersa zmarginalizowano, wątek Bena, Bev i Billa Jąkały rozbudowano, Patrick
Hochstetter pojawia się znacznie wcześniej, Eddie Kaspbrak wygląda zupełnie
inaczej niż na kartach książki, postać Bev prawie zupełnie napisano na nowo.
Całkowicie pominięto natomiast wątek Victora Crissa i „Belcha” Hugginsa –
kompanów Henry’ego, którzy zostali zamordowani przez klauna, który następnie wrobił
w tę zbrodnię Bowersa.
Klimat miasteczka jak również lat 80 odwzorowano w filmie
bardzo sprawnie. Czujemy, że to inne czasy. Bardzo dobrze, że opowieści nie
uwspółcześniono. Jestem pewien, że osadzoną w czasach internetu i smartfonów, oglądało
by się ją znacznie gorzej. Poza tym – nie działałaby.
Odwzorowanie lat 50 wymagało by też większego budżetu. Lata
80 to dobry zabieg – nie utracono klimatu, nie zapomniano o fanach książki, a
jednocześnie ukłoniono się nowym odbiorcom.
Wielkie oklaski należą się młodym aktorom-debiutantom.
Osadzenie w głównych rolach nikomu wcześniej nieznanych, zwyczajnych dzieciaków
to strzał w dziesiątku. Dzięki temu nie czujemy, że oglądamy aktorów, lecz
prawdziwe, przerażone dzieci. I lepiej odbieramy historię. Szczególnie rewelacyjnie
zagrana została postać Billa Jąkały i okularnika Richie’ego.
Są oni wiernym
odwzorowaniem postaci z książki. Zupełnie inaczej, jak już wspomniałem, przedstawiono zaś postać Bev
(Beverly) – jest ona tutaj straszą i jakby dojrzalsza od chłopców dziewczynką.
W podobnym stopniu dotyczy to zresztą wszystkich – w powieści mieli po 12 lat i
chodzili do jednej klasy – tutaj mają po 13-14, Bev wygląda na 15-16.
Postacie Henry’ego Bowersa, Patricka Hochstettera oraz ich
dwóch kumpli w ogóle natomiast nie przypominają książkowych pierwowzorów –
tutaj są to chuligani w wieku 17-18 lat, a w książce chodzili przecież z „Klubem
Frajerów”, jak nazywa siebie paczka głównych bohaterów, do klasy i byli
dwunastoletnimi szkolnymi łobuzami.
Wybaczmy jednak wiek obsady. W amerykańskich filmach starsi
nagminnie grają młodszych. Aktorstwo to jedna z większych zalet filmów – w zasadzie
cały film kradną młodzi, dziecięcy debiutanci. Nie ma tu żadnej znaczącej roli
dorosłego.
Nie ukrywajmy, że przy opowieściach grozy najważniejsze jest
to, czy trwamy w napięciu. W filmie „To” jest ono obecne, ale jest go
zdecydowanie za mało. W scenach atakującego klauna i jego widmowych iluzji
wybuchamy raczej śmiechem, a nie się boimy. Więcej napięcia pojawia się, gdy
klauna w ogóle nie ma, ale czuć jego obecność. Klimat miasteczka, ruin, kanałów
– tam gdzieś jest to napięcie. Ale „To” jest przede wszystkim filmem fantasy.
Napięcie i narracja spychają tutaj strach na daleki plan.
Jak na film o niskim budżecie, całkiem nieźle wykonano też
efekty specjalne, scenografię i ścieżkę dźwiękową. Dopełniają one ciekawej
historii.
Gdy na początku września „To” miało swoją premierę na
świecie i w Polsce, krytycy oraz internauci podzielili się. Jedni są filmem
zachwyceni i wychwalają go jako najlepszy od lat, inni krytykują jako
niestraszny. Ja znalazłem się ze swą opinią pośrodku tych dwóch obozów.
„To” rozczarowuje pod względem kiczowatych scen pocałunków i
dojrzewania nastolatków oraz zawodzi jako horror. Fatalnie jest też jego
zakończenie.
Twórcy zdecydowali się podzielić bowiem film na części – ta obecna
opowiada o dzieciach, ta następna przedstawi ich losy 27 lat później, już jako
dorosłych. Czy to dobry zabieg?
Tak, w końcu książka to cegłówka. Ale zakończenie pozostawia
niedosyt i wiele niedomówień.
Nie jest to film straszny, szokujący ani poruszający. Ale ma
w sobie coś niezwykłego. Coś co sprawia, że nie zapomnimy o tym filmie od razu
po seansie. Jest on lepszy od większości filmów grozy. To wspaniale
opowiedziana baśń dla dorosłych i mroczna fantastyka.
Film okazał się dużo lepszy, niż się spodziewałem. To godna
ekranizacja książki, choć absolutnie nie jest od niej lepsza. Ten jeden raz
Stephen King wygrywa – powieść jest lepsza.
Nie jest on film rewelacyjny ani żaden przełom w gatunku. To
po prostu dobry kawałek mrocznego kina ze wspaniałym aktorstwem i klimatem.
Polecam go zarówno fanom prozy Stephena Kinga, powieści „To”
oraz poprzedniej ekranizacji, jak i tym, dla których jest to historia zupełnie
nowa. Na nudę na pewno narzekać nie będziecie. A film da wam trochę do
myślenia. Niby czysta rozrywka, ale fabuła dość rozbudowana. Nie jest to film dla mało inteligentnych laików –
tzn. przysłowiowe Seby i Kariny bez zainteresowań, które kino odwiedzają raz w roku lub prawie nie oglądają filmów, nic
z tej opowieści nie zrozumieją, jak z większości.
Jeśli nie należysz do tej grupy – śmigaj do kina jeszcze
dziś!
Komentarze
Prześlij komentarz