Wrześniowa porażka kina sensacyjnego - recenzja filmu American Assassin
Zdarzyło wam się kiedyś iść do
kina w ostatniej chwili? Kiedy np. był deszczowy dzień a wy nie wiedzieliście
co ze sobą zrobić i 15 minut przed seansem zdecydowaliście się pójść na
pierwszy lepszy film. Myślę, że każdy miał taką sytuację.
American Assassin jest jednym z takich właśnie filmów – pierwszym lepszym
z brzegu, na który można się wybrać, gdy nie mamy nic lepszego do roboty. Dodam jednak, że nie jest to pozycja zbyt
udana. Jest to bowiem film, którego już sam zwiastun i ulotka reklamowa nie
przedstawiają ciekawie.
Kolejny przemielony, amerykański
hamburger przesycony rutyną i idiotyzmami - taki właśnie jest najnowszy obraz
Michaela Cuesty (nigdy nie słyszałem o takim reżyserze). Podobno powstał on na
podstawie książki. Jeśli jest ona jednak tak słaba jak film, wolałbym nawet nie
natrafić na nią na półce, a co dopiero czytać.
Zaczyna się mocnym uderzeniem i z
początku jest nawet interesująco – para młodych Amerykanów , Mitch Rapp oraz
jego dziewczyna Katrina ,spędza wakacje na Ibizie. Czas upływa im beztrosko w
tej wyspiarskiej krainie plażowania, imprez, tańców i drinków. Mitch nawet się
jej oświadcza – podczas kąpieli w morzu.
Gdy jednak biedak zostawia na chwilę swą narzeczoną i idzie po drinki, plażę
atakują terroryści – strzelając do wszystkiego co się rusza, kosząc niewinnych
ludzi jednego po drugim. W strzelaninie ginie także Katrina, Mitch zostaje
ranny.
Od tamtej pory Mitch popada w
stopniowe szaleństwo – pałając żądzą zemsty, spędza cale godziny na strzelnicy
i na siłowni oraz szuka sprawców zamachu - jak się okazuje, dżihadystów. Udaje
mu się nawet dołączyć do jednego z prowadzonych przez nich forów internetowych,
w których rekrutuje się bojowników. Wyrusza do Libii aby rozbić komórkę
terrorystów odpowiedzialną za atak na plaży. Potem trafia do służb specjalnych…
Cóż – jak sami widzicie fabuła American Assassin jest po prostu
kwadratową bzdurą. Jest ona tak nielogiczna, beznadziejna i absurdalna, że po
prostu przestajemy o niej myśleć. Jeżeli będziecie mieli pecha ten film oglądać
i mimo to nie wyjdzie wam niemyślenie o fabule – radzę przerwać seans. W przeciwnym
razie możecie się udusić ze śmiechu.
Mężczyzna po traumie, z
problemami emocjonalnymi przyjmowany do służb specjalnych? Nawet dziecko nie wymyśliłoby
takiego idiotyzmu! Przecież każdy rozsądny człowiek wie, że służba w wojsku,
wywiadzie czy służbach specjalnych kategorycznie wyklucza kierowanie się
emocjami. Osoba, która przeżyła tragedię związaną z terroryzmem, nigdy nie
zostałaby do takich służb przyjęta. Pomijam już fakt, że nie da się zrobić
maszyny do zabijania z kogoś, kto się do tego nie nadaje – nawet jeżeli jest w
nim dużo gniewu i nienawiści. A niestety film traktuje właśnie o czymś takim.
Scena ataku na plaży na Ibizie
jest naprawdę świetna – przerażająca, brutalna, trzymająca w napięciu. Możemy
odnieść wrażenie, że oglądamy prawdziwy zamach terrorystyczny. Duża doza
realizmu, świetne wykonanie. Twórcy zapewne inspirowali się trochę nie tak
dawnym prawdziwym atakiem terrorystycznym na plażach w Tunezji.
Znakomicie też przedstawiono
mechanizmy rekrutowania nowych członków do islamistycznych organizacji
terrorystycznych – rozmowy na forach, testu znajomości Koranu, ścisła
konspiracja itp. Widać, że scenarzyście odrobili lekcje i zasięgnęli nieco
języka w prawdziwych służbach wywiadowczych, które z terrorystami walczą.
Niestety – są to jedyne naprawdę mocne i dobre sceny tego
PODOBNO sensacyjnego filmu. Potem jest już tylko nuda, groteska, śmiech.
Dlaczego piszę „podobno”? Ponieważ
więcej tu komedii niż sensacji – absurdalność i niedorzeczność niektórych scen
walk czy strzelanin jest porażająca. Wydaje się, jakby w europejskich miastach
grasowali obdarzeni nadnaturalnymi mocami super bohaterowie, którzy wszystkich
zabijają jednym palcem i nigdy nikt ich na tym nie przyłapuje. Poważnie – w jednej
scenie strzelanina w restauracja – w drugiej idą sobie druga stroną ulicy,
jakby strzelaniny nie było.
Nie wiadomo też dlaczego w
scenach libijskich oddział antyterrorystyczny nie zabija Mitcha – bo w
prawdziwym życiu zapewne by tak zrobił. Terrorystów rzadko jedzie się
aresztować – otrzymuje się raczej rozkaz zlikwidowania wszystkich w
pomieszczeniu. Cóż – widać nieudolny scenarzysta chciał mieć łatwiej. To częsta
praktyka marnego scenariopisarstwa.
Postać Mitcha jest kompletnie
bezbarwna, płaska, pozbawiona charyzmy, sprawności i bezwzględnego wyrazu
twarzy, które powinny charakteryzować filmowych tajnych agentów, będących
profesjonalnymi zabójcami. Nie ma on wdzięku i osobowości, które sprawiają że z
zapałem śledzimy jakiegoś komandosa lub agenta, który musi samotnie ocalić
świat.
Sam Mitch przypomina zresztą
niezbyt rozgarniętego uczestnika studenckiego wyjazdu integracyjnego, który jeszcze
nie wyleczył kaca. Obsadzenie Dylana O’Briena w roli „bezwzględnego” zabójcy
terrorystów to jakaś kompletna pomyłka. Z całym szacunkiem dla tego młodego
aktora – ten facet ze swoją facjata po prostu nie pasuje do męskich ról.
Nic dobrego nie da się powiedzieć
także o pozostałych bohaterach – żadna z postaci nie zapada nam w pamięć,
wszystkie są drewniane, sztuczne i płytkie.
Aktorsko film podratował nieco Michael
Keaton – gra on tutaj weterana wojennego, starego i cynicznego wiarusa, który
zajmuje się szkoleniem agentów najlepszej jednostki CIA. Jest on jedyną
sympatyczną i interesująca postacią w samym filmie. Obsada została więc nieco podratowana.
Keaton zawsze dobre czuje się w rolach tajemniczych, nieodgadnionych łotrów.
Wystarczy wspomnieć jego kreację w najnowszej kinowej wersji Spidermana.
Na plus należy zaliczyć zdjęcia –
film dzieje się w kilku miejscach na świecie. Między innymi w Stambule, Rzymie i…
Warszawie. Tak, twórcy uraczyli nas takim smaczkiem. Jest to scena na jakimś
targowisku, gdzie główny antagonista filmu kupuje od Rosjan materiały do
produkcji bomby. Zadbano o szczegóły – pojawia się między innymi dwóch polskich
policjantów i co ważne – są to Polacy, nie aktorzy, którzy nauczyli się kilku
zdań w naszym języku. Potem jednak dowiedziałem się, że scena w ogóle nie była
kręcona w Warszawie. Domyślałem się tego, ponieważ znam Naszą stolice bardzo
dobrze, a miejsca z filmu w ogóle nie kojarzę. Okazało się, że nagrywano to w
brytyjskim Birmingham. O znalezienie polskich statystów nie było więc zapewne
trudno.
To film nieudany. Słabe kino sensacyjne,
które poległo przez nagromadzenie głupot w fabule i nierealistyczne sceny.
Stosunkowo nudny scenariusz pogrzebał go ostatecznie. Nie polecam nie tylko seansu
w kinie, ale nawet oglądania tego w domu, bo po prostu szkoda czasu. Chyba że
obejrzycie sam początek – on jest udany.
Swoją drogą – to już drugi w
ciągu kilku miesięcy film sensacyjny, gdzie pojawia się wątek islamistów.
Czyżby poprawność polityczna w kinach zaczynało słabnąć? Uwierzę, jeśli będą to
filmy wybitne i dostaną jakieś nagrody. American
Assassin to gniot, które zostanie zapomniany przez publikę szybciej niż np.
kandydat na prezydenta, który przegrywa wybory. Zaledwie dwie dobrze zrobione
sceny to niestety za mało, żeby poświęcać temu filmowi czas.
Komentarze
Prześlij komentarz