Dunkierka - recenzja filmu

Christopher Nolan zdawał się wyrosnąć już z filmów o super-bohaterach, filmów s-f i z taniego efekciarstwa. Jego perypetie i początki w branży filmowej były trudne. Nie odnosił większych sukcesów. Mimo, że pierwsza część Batmana w jego wykonaniu była całkiem przyzwoita, to już nakręcony w 2012 r. Mroczny Rycerz powstaje okazał się totalna klapą. Reżyser podratował jednak nieco swoją pozycję, nakręcając w 2010 r. rewelacyjną Incepcję. To jednak tylko jeden naprawdę dobry film w jego dorobku.

Dunkierka miała być jego wielkim powrotem, rzuceniem na kolana krytyków i oczarowaniem widzów. Wszyscy nie kryli swego zainteresowania – wydawało się bowiem, że Nolan dorósł do kina wojennego i postanowił zająć się poważnym i trudnym tematem, dotknąć historii. Zainteresowanie pobudzał też fakt że po raz pierwszy w historii Hollywood zgodziło się zrealizować film o epizodzie II wojny światowej, w którym w żaden sposób nie brali udziału Amerykanie. Nolan musiał umiejętnie reklamować swoje nowe „dzieło”, skoro uklękła przed nim nawet legendarna wytwórnia Warner Bros. Dunkierkę zapowiadano jako najlepszy film wojenny od lat, a nawet najlepszy film 2017 r. i murowanego kandydata do Oscarów. I to jeszcze przed jego premierą! Czy słusznie? Czy warto wydać pieniądze na bilet do kina i tym razem?






Z recenzją zwlekałem 3 dni, jako że widziałem film w poniedziałek. Wynikało to, że opinię o tak głośnym filmie trzeba dobrze przemyśleć, zwłaszcza jeśli jest nienajlepsza.

Akcja filmu rozgrywa się na trzech płaszczyznach – na lądzie, na wodzie i w powietrzu. Oglądamy historię z perspektywy kilku nieznających się wzajemnie postaci – grupki żołnierzy z oblężonej, tytułowej Dunkierki, kapitana cywilnego kutra, jego syna oraz jego kolegi, a także z perspektywy pilota RAF. Nie jest to więc kolejna opowieść o dzielnych żołnierzach, dziesiątkujących siły wroga, nie jest to także historia o bohaterstwie. To po prostu opowieść obyczajowa o ludziach. Zwykłych ludziach chcących albo pomagać innym, albo po prostu uciec z tego niewątpliwego piekła, jakim jest front. Zupełnie nieistotne są ich motywacje czy nawet imiona. Wszyscy są tylko ludźmi, którzy chcą przeżyć i nikim więcej.

Nie ukrywam, że efekty specjalne, robią w tym filmie piorunujące wrażenie. Nolan podszedł do sprawy bardzo osobiście. Zrezygnował z efektów 3D i niepotrzebnego epatowania kolorami. Ważniejszy jest tu skąpany w brudzie żołnierz patrzący na tonących kolegów, aniżeli wybuchy czy wymiana ognia. Wszystko jest tutaj brudne, szare i… prawdziwe. Istotnie mało który film pozwala nam tak bardzo wczuć się w akcję. Chwilami czujemy, jakbyśmy sami babrali się w piasku na plaży, na której właśnie trwa nalot samolotów, jakbyśmy sami znajdowali się na pokładzie statku, w który trafia torpedy, siedzieli za sterami bombowca, albo byli kołysani falami na naszym niewielkim kutrze. 

Muszę przyznać, że to się reżyserowi udało – bez efektów 3D pozwala nam przeżyć prawdziwą przygodę o poczuć cień tego koszmaru wojny na własnej skórze. to naprawdę duże dokonanie, patrząc na dzisiejszą kinematografię, w której opakowanie bywa ważniejsze od treści.

Klimat i napięcie są tutaj obecne przez większość seansu – szczególnie świetne są ujęcia opustoszałej Dunkierki, opustoszałej plaży, czy nurkujących ataków Heinkelów (niemieckie bombowce).

Niestety – Dunkierka nie jest moim zdaniem typowym filmem wojennym, lecz dramatem. Nie ma tu praktycznie żadnych klasycznych scen batalistycznych – ani razu nie pojawia się motyw walki z bronią w ręku ani w ogóle żadne walki na lądzie. Tak nie wygląda film wojenny. Bo wojna to przede wszystkim walka ofensywna, twarzą w twarz i walka po cichu. Lotnicy i marynarze interesują węższe grono. Choć zmienić może to nadchodzący polski film o słynnym Dywizjonie 303. Jedyna batalistyka, jaką tu uświadczymy to zestrzeliwanie samolotów niemieckich przez pilotów z RAFu. Są to jednak sceny rzadkie i krótkie.

Bardzo wiele tutaj natomiast zapychaczy – scen i wątków nudnych, kompletnie niepotrzebnych, które bardzo psują nam film. Poza kilkoma dynamicznymi i trzymającymi za gardło scenami (atak torpedy, zatonięcie okrętu, nurkowanie samolotów), film ten jest po prostu nudny i bywa, że zerkamy nerwowo na zegarek, czekając aż się skończy. Reżyser przesadził tez jak zwykle z durnym patosem – po raz kolejny zacytowano słowa Churchilla o walkach na plażach lądach itd. I po raz wtóry powtarzano te same nędzne slogany o alce o wolny świat. Od tego naprawdę robi się niedobrze, ale to w końcu Hollywood. Musimy więc puścić to mimo uszu. Tacy już są.

Co ciekawe  - przez cały film ani razu nie pojawiają się Niemcy. Poza samolotami z czarnymi krzyżami i nazwą Heinkel nie pojawia się nic świadczącego o tym, że to II wojna światowa. Gdyby do kina trafił jakiś kompletny laik albo przygłup nie znający w ogóle historii, mógłby nie odgadnąć z kim ci Francuzi i Brytyjczycy toczą wojnę. Słowa „Niemcy”, „Hitler” albo „nazizm” nie padają w tym filmie ani razu.  Fizycznie nie pojawia się tutaj tez żaden Niemiec ani nawet niemiecki mundur. To co najmniej dziwne. Bohaterowie walczą z jakby nieznanym przeciwnikiem. Wygląda to sztucznie i mało poważnie. Jak się robi film o II wojnie światowej to trzeba podejść do sprawy dokładnie.

Duże obawy budziło obsadzenie w jednej z rólek piosenkarza z uwielbiani przez małolaty zespołu One Direction. O dziwo jednak i on cała pozostała obsada odnaleźli się w śmiertelnej pułapce Dunkierki. W roli dowódcy brytyjskiej marynarki wojennej świetnie odnalazł się Kenneth Branagh, znany aktor szekspirowski, znany z ról komisarza Wallandera w brytyjskiej ekranizacji szwedzkich kryminałów, czy z roli profesora Lockharta w Harrym Potterze. A także Irlandczyk Gillian Murphy, etatowy odtwórca ról psychopatów, który tutaj pokazał się od innej strony.

Mocnym atutem jest muzyka – najlepsza część filmu. Utwory cały czas podnoszą ciśnienie i budują napięcie nawet lepiej niż sama akcja. Genialna robota. Całkiem możliwe, że to właśnie za ścieżkę dźwiękową powędruje do filmu Oscar. Ni3 sposób jednak oprzeć się wrażeniu, że ta muzyka w ogóle nie pasuje do tego filmu – raczej do mocnego, pełnego przerażających scen thrillera.

Podsumowując – Dunkierka to wielkie rozczarowanie. Film przegadany i przereklamowany, w którym nie ma nic przełomowego. A przecież to nam obiecywano! Jest cała masa lepszych i ciekawszych filmów wojennych. Co ważniejsze – to są filmy wojenne, a nie wyciskające łzy przeciętne dramaty.


Jest to film ważny i warto go zobaczyć, by wyrobić swoje zdanie, jednak koneserzy II wojny światowej oraz miłośnicy wartkiej akcji i widowiskowych walk będą bardzo zawiedzeni. Mocną trójka z plusem, gdyby oceniać  w skali od 1 do 6. Szkoda.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Karppi - zapomniany serial z ponurej Finlandii

Recenzja gry Ghost Recon: Wildlands - takiej wyprawy do Boliwii jeszcze nie było!

Secret of the Nile - gdy adaptacja przebija oryginał