Serial "Belfer" - przereklamowana klapa?
Półtora roku temu,
gdy studiowałem jeszcze w Szkole Filmowej w Warszawie, odbyliśmy spotkanie z
babką pracującą w Canal +. Odbyło się ono w ramach zajęć i miało być swego
rodzaju gwoździem programu – największą atrakcją kierunku studiów, który
właśnie kończyłem. Kobieta miała nas bowiem wprowadzić w przemysł filmowy i
zdradzić kulisy nowego serialu, nad którym pracowała stacja.
Ten serial nosił
tytuł Belfer. W tamtym czasie był on jeszcze daleki od premiery –
wzmianki o ni pojawiały się w krótkich i skromnych komunikatach prasowych oraz
internetowych, a także w oświadczeniach dyrekcji Canal +, które nikogo nie
obchodziły. Interesowało Nas tylko kiedy premiery i czy damy radę zrobić własny
serial. Po to przecież są studia filmowe!
Nie pamiętam
naziwska tej pani, lecz jest ono nieistotne. Istotne jest to, co mówiła o
produkcji, którą dzisiaj zrecenzuję. A wychwalała ją w niebogłosy! Zapewniała,
że dostaniemy pierwszy prawdziwy kryminał polski z prawdziwego zdarzenia. Coś
czego nie było jeszcze nigdy. Polskie "Miasteczko Twin Peaks" do
potęgi en-tej! Zapewniała, że będziemy z zapałem snuć przypuszczenia, kto jest
mordercą, dzielić się podejrzeniami, że jego tożsamość Nas zaskoczy.
Jako jedyny z całej
grupy byłem sceptyczny, nie wierzyłem jej. W końcu ile mieliśmy już zobaczyć w
polskiej telewizji i kinie rewolucji, które okazywały się klapami i kończyły
fiaskiem?!
Pierwszą niepokojącą
rzeczą, którą powiedziała w trakcie spotkania ze studentami, było to, że już na
wstępie planują dwa sezony serialu. Rozumiecie – serial nie ma jeszcze
premiery, nie znamy szczegółów, nie wiadomo o czym będzie, czy się spodoba,
sprzeda, a ci już planują sezon drugi! To nie rynek amerykański, tu powinna
liczyć się treść, a nie ilość! Sceptycyzm wzrósł, także wśród innych członków
Mojej grupy.
Na Moje pytanie, czy
w finale sezonu ujawniony zostanie morderca, kobieta zaczęła się nagle miotać,
jąkać i nie potrafiła jasno odpowiedzieć na zadane pytanie. Wzburzony zapytałem
więc bardziej dosłownie - czy dowiemy się kim jest zabójca, czy też Canal+
zrobi z milionów widzów debili.
W sali zapadła
głucha cisza. Na uczelni powszechnie znano Moją dociekliwość, bezczelność i
bezpośredniość. Ludzie nie byli więc zaskoczeni Moją zagrywką. Ale babka z
Canal+ - wmurowało ją w ziemię. W końcu odpowiedziała zalękniona, że tak,
poznamy zabójcę.
Pół roku później
serial miał swoją premierę. W tegoroczne wakacje, z racji olbrzymich pokładów
wolnego czasu na Mazurach, postanowiłem wreszcie obejrzeć go w całości i
ocenić, na ile przechwałki z czasów studiów były słuszne. W tym celu zakupiłem
cały sezon w Empiku.
Warto nadmienić, że
wielu Polaków oszalało na punkcie "Belfra", zachwalając go jako
najlepszy serial wszech czasów i największe wydarzenie kryminalne od
dziesięcioleci, dorównujące, a nawet przewyższające legendarne Twin Peaks,
Broadchurch i The Killing. Serial zgarnął też telekamerę. Czy
słusznie?
Zdecydowanie
niesłusznie. I nie wiem co stało się w głowę osobom, które serial uznają za
wybitny, ale chyba powinny się zastanowić nad swoim gustem i nad swoim IQ.
"Belfer" jest bowiem serialem bardzo przeciętnym, nijakim, choć przyzwoitym
jako zapychacz czasu. Wybitnego nie ma w nim jednak nic. Zostaliście
ostrzeżeni. Nim zdecydujecie się na pierwszy odcinek, lepiej czytajcie dalej.
Akcja dzieje się w
fikcyjnym polskim mieście średniej wielkości o nazwie Dobrowice. Okolicą
wstrząsa tajemnicza śmierć licealistki, której zwłoki znaleziono w lesie. W tym
samym czasie do Dobrowic przyjeżdża z Warszawy nowy nauczyciel języka polskiego
– niejaki Paweł Zawadzki. Zaczyna pracę w miejscowym prestiżowym liceum.
Fabuła
skupia się na korupcji lokalnych bonzów, zanieczyszczaniu środowiska,
skorumpowanej policji i na tym dlaczego, u diabła, nauczyeil z elitarnego
warszawskiego liceum, przeprowadził się do jakiejś dziury by pracować w prowincjonalnej szkole. I oczywiście na tym,
kto zamordował Asię, bo tak na na imię serialowa zamordowana.
Wszystko to od
samego początku nie trzyma się kupy i niestety, dalsza akcja wcale Nas jakoś
nie wciąga.
Tym co jest na plus,
ale tylko trochę, są postacie – mamy tutaj małżeństwo lokalnych wpływowych
bogaczy – Molendów. Ona jest szefową organizacji charytatywnej, on bezwzględnym
biznesmenem zamieszanym we wszystkie brudy tej mieściny. Mamy wuefistę, który
wyraźnie ma słabość na licealistek. To zresztą nasz pierwszy podejrzany. Jest
miejscowy skorumpowany komendant policji – klasyczny wioskowy przygłup. Jest
jego zastępca, Papiński – inteligentny, prawy i niepasujący do tego miasteczka.
Są skorumpowani przedsiębiorcy robiący ciemne interesy z Molendą. Jest jego
dorosły syn z pierwszego małżeństwa, Sebastian – facet hodujący kwiaty, którego
coś łączyło z Asią. Oraz miejscowy dziennikarz, alkoholik i nieudacznik, tropiący
syf ogarniający miasteczko. Wreszcie uczniowie. Mamy zepsutych i tajemniczych
bliźniaków – Julię i Patryka, dzieci Molendów, typowy przykład rozpieszczenia i
rozpasania. Chłopak Asi, syn leśniczego, czyli Maciek Dąbrowa. Jego kumpel
Karol wraz ze swoim lekko opóźnionym bratem. I Ewelina, pochodząca z biednej
rodziny, pracująca w barze swojej matki, dociekliwa i naiwna. Jest wreszcie
niejaki Kuś – lokalny gangster, któryma romans z córką Molendy, wspomnianą Julią.
Początkowo postacie
te są bardzo ciekawe i nawet się nimi interesujemy, niestety z czasem dostrzegamy,
że bardzo stereotypowe i przerysowane. W efekcie nie obchodzi Nas kto zginie,
kto przeżyje. To są po prostu standardowi bohaterowie, jakich widzieliśmy
dziesiątki razy w innych serial i filmach tego typu. Nic odkrywczego ani
oryginalnego. Szybko tracimy nimi zainteresowanie.
Scenarzysta rozpisał
fabułę w taki sposób, aby przez 12 odcinków podsuwać widzom różnych
podejrzanych i fałszywe tropy. Kompletnie się w tym jednak pogubił i od 6
odcinka zrobił się z tego słaby i nieciekawy bełkot. Tak naprawdę cała fabuła
sprowadza się do tego że wszyscy siedzą w kieszeni u Molendy. Pytanie "Kto
zabił?" i zagadka kryminalna szybko schodzą na dalszy plan, a ich miejsce
zajmują wątki obyczajowe, które są po prostu bezdennie nudne.
Kogo obchodzi
kolejny mąż allbo żona zdradzający współmałżonka? Kogo obchodzi w kim była
zakochana głupia małolata i jej problemy rodzinne? Kogo wreszcie interesuje
alkoholik, który w tej historii robi za tchórzliwego dziennikarza? O tym co
zapowiadało się ciekawie, szybko w serialu zapomniano, a to co najnudniejsze –
rozbudowano do granic możliwości. Nie mogło się to udać. Bardzo wiele wątków,
np. miłośnika kwiatów i syna Molendy z pierwszego małżeństwa, ucięto i nie
dokończono. Tak jakby o nich zapomniano.
To, że Zawadzki
okazuje się (uwaga, spoiler!) ojcem zamordowanej Asi to zwrot akcji tak
fatalny, że godny ,najgorszych telenowel. Podobnie jak niesforny nastolatek,
który potrafi zsikać się ze strachu by parę odcinków później strzelić w głowę
człowiekowi i zostać gangsterem.
Nie można serialowi odmówić
kilku naprawdę niezłych zwrotów akcji – szczególnie w końcowych odcinkach.
Szybko zostają one jednak zniwelowane przez nielogiczności, przegadanie i
przynudzanie.
Serial wykonano
bardzo słabo pod względem realizacyjnym. Kręcono go bowiem na obszarze
województwa pomorskiego i kujawsko-pomorskiego. Fikcyjne Dobrowice zagrały trzy
miasta – Chełmża i Chełmno na Kujawach oraz Kwidzyn na Pomorzu.
Tymczasem
bohaterowie serialu cały czas bredzą coś o Elblągu – "ściągnij brygadę z
Elbląga, połącz mnie z prokuraturą w Elblągu, skontaktują się z komedną w
Elblągu". Co to do cholery ma być? Co ma Elbląg do województwa
kujawsko-pomroskiego i Pomorza? Co więcej – co ma do prokuratury i komendy
Głównej? Elbląg wprawdzie jest dość dużym miastem, ale nie jest miastem
wojewódzkim, nie ma więc w nim żadnych głównych ośrodków policji i prokuratury.
Nie obejmuje swoją jurysdykcją żadnego regionu oprócz powiatu elbląskiego,
czyli Elbląga i okolic. Poza tym leży w województwie warmińsko-mazurskim!
Scenarzysta albo jest więc debilem, który nie wie, gdzie lezy Elbląg i w jakim
województwie kręcił serial albo nigdy nie wysunąl nosa poza Warszawę. Jest to
żenujące, tym bardziej, że nawet serialowe samochody z Dobrowic mają
rejestrację CCH, czyli Chełmżę. Najbliższymi dużymi miastami wojewódzkimi, z
Komendą Wojewódzką, które mogłyby
przejmowac śledztwa i wysyłać swoich ludzi są więc Gdańsk, Toruń, i Bydgoszcz.
Na przyszłość polecam scenarzyście sprawdzić w jakim rejonie Polski się
znajduje kręcać film i co to jest miasto wojewódzkie.
I jeszcze ci
gangsterzy, którzy robią interesy z Rosjanami z Kaliningradu. Jeżdżą sobie
nagranicę, jakby to było 500 m spacerkiem. Co u diabła ma Obwód Kaliningradzki
do jakiejś dziury na Kujawach? Przecież to kawał drogi. Cóż, najwyraźniej autor
scenariusza myślał, że granica z Rosją znajduje się w Bydgoszczy albo Chełmży.
A tak w ogóle to po
co wymyślać fikcyjne miasteczko? Mamy przecież w Polsce tyle pięknych zakątków,
miast i miasteczek, które potrzebują promocji i reklamy. Słabo, bardzo słabo.
Kraje takie jak USA czy Wielka Brytania moga sobie pozwolić na wymyślanie
fikcyjnych hrabst, miasteczek czy miast – bo są zupełnie inne, bardziej
zróżnicowane, większe, różnorodne, gęściej zaludnione itp. Do Polski po prostu
to nie pasuje i nie działa. Wychodzi groteskowo.
Nie znęcajmy się już
nad tymi biedakami scenarzystami i nieborakiem reżyserem, chociaż polegli na
całej linii. Przyjrzyjmy się aktorom. W końcu w ważny sposaób wpływają oni na
całokształt filmu. Rewelacyjnie spisał się przede wszystkim Grzegorz Damięcki –
ten zjawiskowy aktor zadebiutował na ekranie rolą pułkownika NKWD w serialu
"Czas honoru". Już wówczas udowdnił, że jest jedną z najlepszych
nowych twarzy w świecie aktorstwa. Kreacją demonicznego Molendy w
"Belfrze", potwierdził swój talent. Złowieszczy, chartyzmatyczny
Molenda, ucieleśnienie zła i główny antagonista serialu, kradnie całą opowieść.
A jak wypada Maciej Stuhr w roli tytułowej? Cóż, od czasu gdy wsytąpił w
antypolskim i szklaującym Polaków filmie "Pokłosie oraz stał się etatowym
błaznem III RP, ma liczne grono wrogów. Nie można jednak odmówić mu talentu.
Jest dobrym aktorem. Można nie lubić go prywatnie, ale swoją robotę zawodową
wykonuje jak należy. Jako nauczyciel spisał się bardzo dobrze. Na uwagę
zasługują też już uznani aktorzy, jak zawsze genialni: Królikowski, Robert
Gonera, Piotr Głowacki, Łukasz Simlat i Magdalena Cielecka. Pozostali jak
najbardziej dobrze.
Jeśli chodzi o role
licealistów – jak zwykle grają ich aktorzy w wieku 25+, ale to znana tendencja.
W USA leicalistów grają czasem 35-latkowie. Żaden z nich specjalnie się aktorsko
nie wybił. Grali przeciętnie, mało wiarygodnie, czasem sztucznie. Na trójkę z
plusem.
Finał sezonu i
tożsamość zabójcy jest natomiast kompletnym nieporozumieniem i największą
wpadką tego serialu. Wpadką nie do wybaczenia. Twórcy zapewniali nas bowiem, że
rozwiązanie zwali każdego z fotelów i absolutnie nikt nie będzie w stanie
odgadnąć zabójcy. Serio? Drogi scenarzystko, tożsamość mordercy już w pierwszym
odcinku byłoby w stanie odszyfrowac nawet śrendio rozgarnięte szęsioletnie
dziecko. Nikt nie spodziewał się, pójdziecie na taką łatwiznę i zrobicir z
widzów aż takich idiotów. Finał jest bowiem obrazą ich inteligencji i dobrego
smaku. Widać bardzo wyraźnie, że twórcom chodziło wyłącznie o kasę i przyciągnięcie
jak największej liczby widzów, którzy dla tego "dzieła" zaczną płacić
abonament i wyjdą na skończonych frajerów.
Nie zdradzę, kim
okazał się zabójca, by nie psuć zabawy, jeśli jednak zechcecie to obejrzeć.
Przestrzegam jednak – w ostatnim odcinku z zażenowaniem rozłożycie ręce i będziecie
wściekli że zmarnowaliście swój czas. Canal + finałowym odcinkiem położyło cały
serial na łopatki.
"Belfer"
ma jakiś tam klimat – prowincjonalne miasteczko, gdzie każdy ma jakiś brudny
sekret i bierze w łapie oraz korupcja na
najwyższych szczeblach zostały pokazane całkiem nieźle. Nie może to jednak
konkurować z serialami zagranicznymi ze Skandynawii czy USA. Belfer nawet do pięt nie dorasta akim
klasykom jak Miasteczko Twin Peaks,
że nie wspomnę o The Killing czy Broadcthurch. Nawet nie stał obok nich!
Na jesień 2017 roku
zapowiadany jest wspominany już drugi sezon serialu, z zupełnie nową obsadą i
fabułą. Tym razem jednak akcja będzie się rozgrywała już nie w fikcyjnej
mieścienie, ale w jak najbardziej prawdziwym Wrocławiu. Nasz „Belfer“ trafi tym
razem do prywatnego liceum. Budzi to Moje wątpliwości. Duże miasto to bowiem
zupełnie inne prowadzenie śledztwa, inne klimaty, inne możliwości, i mniejsza
anonimowość. Czy wyjdzie to serialowi na dobre, zobaczymy. Historia brzmi
intrygująco. Jeżeli jednak nie zostanie wymieniony scenarzysta, spodziewajmy
się niewypału numer dwa.
To jednak dobra
propozycja na lato, zwłaszcza na deszczowy dzień – warto wtedy przysiąść przy kominku i w dwa dni obejrzeć sobie sezon. Ostatecznie nie mamy w Polsce serialu
w stylu legendarnego przeboju początku lat 90 Twin Peaks. Warto się przekonać, jak podeszli do tematu Polacy i
dlaczego ponieśli klęskę.
Komentarze
Prześlij komentarz