Spider-Man Homecoming - recenzja filmu
Człowiek-Pająk to jedna z
najbardziej lubianych postaci w popkulturze, od pewnego czasu mocno jednak
zaniedbana. Trudno się nie zgodzić, że taki super-bohater od dawna potrzebował
filmowego powiewu świeżości, która przypomni o jego postaci i przedstawi ją w
nowym świetle. Niestety, nie udało się. Film Johna Wattsa Spiderman Homecoming nie zdaje egzaminu. Co poszło nie tak?
John Watts miał ambitny pomysł
przedstawienia Spidermana w nieznanej wcześniej formie, w zupełnie innej
interpretacji. Postanowił opowiedzieć jego historię w zupełnie nowy sposób.
Zmienione zostało właściwie wszystko. Co więcej – ta wersja jest powiązana z
Avengersami – grupą bohaterów Marvela, którzy pojawiali się w innych filmach –
np. Thorem, Iron-manem i Wonder Woman. Postać Spider-mana została zresztą
wprowadzona w filmie Avengers z 2015
r. Już wtedy nie wzbudziła mojego
entuzjazmu, zwłaszcza, że film był bardzo słaby.
Peter Parker w nowej wersji nie
jest już licealistą, ale 15-letnim kujonem i wyśmiewaną w szkole pokraką, borykającą
się z typową dla tego wieku burza hormonów. Zachowuje się więc typowo jak
chłopiec w jego wieku – czasem jak dziecko, czasem jak debil, czasem
racjonalnie. Co chwila popełnia irytujące gafy i wpadki. Jego przeciwnikiem
jest tutaj znany z komiksów Volture – przestępca wyposażony w mechaniczne
skrzydła, potrafiący latać i strzelać wiązkami wysokiego napięcia. Mężczyzna
wkurzył się, kiedy jego interesy zostały przejęte przez bogatsza firmę i teraz
wściekły na korporacje chce się zemścić. Jednocześnie wykorzystuje wykopane z
ziemi elektromagnetyczne minerały do
napadów na banki ze swoją bandą.
Inaczej przedstawiono też resztę
ważnych dla serii postaci. Ciocia May nie jest już poczciwą staruszką, znaną z
kreskówek, komiksów i poprzednich filmów, lecz stara panną w wieku około 45
lat, sprawiającą wrażenie lekko upośledzonej i cofniętej w rozwoju, w dodatku
chorobliwie opiekuńczej wobec Parkera. Najlepszym przyjacielem Petera nie jest
już przystojny miliarder Harry Osborne, lecz gruby Azjata, który jest tak
stereotypowo przedstawionym nerdem, że nawet nie pamiętam jak miał na imię. Natomiast
dziewczyna, w której podkochuje się Parker, tym razem jest… uwaga, uwaga!
Mulatką!
Poprawność polityczna i tolerancyjne szaleństwo panuje tu
wszech obecnie. Reżyser nawet nie krył się z ta propagandową papką. Ja rozumiem,
że świat Zachodu lansuje ideologie wg której wszyscy są równi i tacy sami,
wszyscy są ludźmi, nie mam tez nic do innych kolorów skóry. Ale przedstawienie
trójki najważniejszych bohaterów po Parkerze jako Azjaty, Mulatki oraz starej
panny i totalnej idiotki, to przegięcie. Co więcej – prawie wszystkie postacie
drugoplanowe są kolorowe. Nie próbujcie wierzyć w to, że to przypadek.
Teoretycznie pokazanie nowej twarzy
Petera Parkera było dobrym pomysłem, bo poprzednie były średnio udane –
denerwował Tobey Maguire w pierwszej wersji, bo jego bohater był zbytnim
zniewieściałym ciamajdą, nie spodobał się też w tej roli Andrew Garfield, który
chociaż jest dobrym aktorem, nie spodobał się w roli Parkera z depresją i
problemami psychicznymi.
Niestety kreacja Toma Hollanda
wcale nie jest lepsza, a wręcz gorsza od tych z poprzednich filmów. Żaden z
dawnych odtwórców tej roli nie był bowiem tak odpychający. Tutaj Spider-man,
gdy nie nosi kostiumu, jest po prostu odpychającą, żałosną ofiarą losu. Tamte wcielenia filmowe Człowieka Pająka nie były aż
takimi nieudacznikami. Ogląda się go po prostu kiepsko. Bo co to za Spider-man,
który nie budzi sympatii widza? Nudny, niedojrzały, totalny ciamajda, z którego
wszyscy się śmieją. Być może zamysłem było pokazanie, że każdy jest przede
wszystkim sobą, niezależnie czy ma super moce i jaki kostium nosi, ale bohater
ma być bohaterem, a nie przebierańcem, który przez przypadek ratuje świat.
Człowiek Pająk zawsze był odludkiem,
ale nigdy nie był nieudacznikiem, jak w tym filmie. Ten Peter Parker jest po
prostu błaznem, nie ma w nim ani krztyny powagi i nie da się go lubić. Zero charyzmy,
zero pazura – to nie jest osoba, która stoi na straży sprawiedliwości i obrony
zwykłych ludzi.
Nie należę do fanów uniwersum
Avengers. Uważam, że znacznie lepiej było w kinie na podstawie przed
pojawieniem się tej serii. Włączenie osoby Spider-mana do tej grupy budziło
więc obawy, choć zapowiadane i reklamowane było jako najlepsze przeniesienie
Pajączka na ekran. Spider-man przez cały film stara się udowodnić, że jest
gotów dołączyć do tej prestiżowej grupy Tony’ego Starka, a przez cały seans go
olewają. I rzeczywiście – poboczny wątek Avengersów pogorszył całokształt –
jest tu kompletnie niepotrzebny.
Jak ze zwrotami akcji i efektami
specjalnymi? Jest widowiskowo, nie brakuje fajerwerków – zobaczymy między
innymi ratowanie ludzi z walącego się właśnie pomnika Waszyngtona czy
przecięcie olbrzymiego promu na pół a także wesołe latanie na pajęczej sieci
wśród pięknych plenerów Nowego Jorku, które już dawno nie wyglądało tak dobrze.
Niestety – scen walk jest zaledwie 2 do 3 i są beznadziejne. Czujemy, jakbyśmy
oglądali na ekranie dzieci bawiące się kijkami.
W aktorstwie pojawiają się spore
dysproporcję. Np. Michael Keaton jest aktorem dobrym i świetnie w tym filmie
zagrał, uważam, że nawet najlepiej. Niestety – tragiczna i groteskowa była
postać Volture’a, którą grał, przez co jego wysiłki poszły na marne i główny
antagonista filmu w ogóle nie jest antagonistą – on śmieszy zamiast straszyć
czy niepokoić. To najgorszy antagonista jakiego widziałem od dawna. Wygląda
jest złoczyńca z najgorszej kreskówki dla dzieci. Volture został tutaj
kompletnie sprofanowany, prawie tak jak sam Pajączek.
Tom Holland jest natomiast aktorem
równie słabym jak Spider-man w tym filmie. Wyjątkowo żałośnie prezentuje się tu
także Marisa Tomei jako May. Pozostali to dolne stany średnie. Największe
wrażenie zrobiła tu na Mnie trzecioplanowa rola Michaela Mando – aktora znanego
z roli Vaasa, w znanej grze komputerowej – Far Cry 3. Był to jeden z
najlepszych antagonistów w historii. Wprowadza do filmu nieco jakości. Gdy
ujrzałem go na ekranie, a pojawia się m. in.
w scenie po napisach, uśmiechnąłem się z satysfakcją.
Największa wadą i
nieporozumieniem Spiderman
Homecoming jest niestety fabuła. Pozbawiona jest ona jakiegokolwiek
pierwiastka atrakcyjności. Nudna, nijaka, powolna z bardzo mizernymi
protagonistami i antagonistami. Sama historia jest o niczym. Zapominamy o niej
natychmiast po wyjściu z kina.
Podsumowując, Spiderman Homecoming to film bardzo
przeciętny, o którym zapomnimy w tempie ekspresowym. Poprzednie części Spider-mana
były jednak mroczniejsze, ciekawsze, z porządnie zarysowanymi postaciami,
bardzo wyraźnie oddzielonym dobrem i złem, a ich fabuły miały jakiś przesłanie,
były o czymś. To zaś jest film o niczym, z miernym glównym bohaterem, jeszcze gorszymi
antagonistami i najgorszą fabułą. Tamte filmy były dla każdego - również dla
starszych widzów i fanów komiksów.
Ten jest skierowany do dzieci,
szerzej znanych ostatnio „gimbusów”, bądź mało wymagających półgłówków. Na
pewno znajdzie on grono swoich fanów, ale prawdziwi miłośnicy człowieka Pająka
niech trzymają się z dala od kin, by się nie zniesmaczyć. Nie mają tutaj czego
szukać również nowicjusze, że nie wspomnę o danach ambitnego kina.
Naprawdę lepiej wydać pieniądze i
poświęcić czas na coś ciekawszego. Nie na taki film zasłużył taki bohater jak
Spider-man. Stanowczo odradzam!
Komentarze
Prześlij komentarz