Recenzja filmu Annabelle: Narodziny zła, czyli nie taka lalka straszna
Świat od dawna narzeka na brak
dobrych horrorów. W zasadzie od zarania tego gatunku, cierpimy na deficyt
naprawdę dobrych propozycji spod znaku grozy i strachu. Ostatnie naprawdę dobre
filmy tego typu, by nie rzec klasyki – to okres lat 80 i 90. Prawdziwą perełkę
przyniosła też nieoczekiwanie wiosna 2017 roku – a był to opisywany przeze Mnie
na tym blogu film „Uciekaj”. Generalnie jednak horrory popadają w schematyczność,
rutynę i powtarzalność, a zamiast straszyć – śmieszą.
Annabelle: Narodziny zła było reklamowane jako film, który
nareszcie ma to odmienić. Machina reklamowa była potężna – mówiono że będzie to
„wielkie wydarzenie”, „najstraszniejszy film roku”., „arcydzieło”. Czy
rzeczywiście film ten jest pierwsza jaskółka w świecie horroru?
Warto wspomnieć że pierwsza część
tego horroru, o tytule po prostu Annabelle,
z 2014 r., przeszła bez większego echa i obecnie mało kto pamięta o czym ten
film w ogóle był. Przypomnę jednak, że opowiada o dużej lalce, w której mieszka
zły duch/demon/sam szatan - jak kto woli. W końcu złe moce i demony mają wiele
imion. Podobny motyw mieliśmy w słynnej Laleczce
Chucky, tam jednak tło było inne, bo w kukiełce mieszkał duch mordercy,
tymczasem w tej lalce zamieszkuje siła o wiele potężniejsza, która nie tyle
chce ludzi zabijać, ale przejmować ich dusze - opętać.
Annabelle: Narodziny zła lub jak kto woli Annabelle 2 stanowi prequel pierwszego filmu, akcja toczy się więc
przed wydarzeniami z poprzedniej części. Wszystko rozpoczyna się we wczesnych
latach 50, gdzieś w Arizonie – w czasach topornych, rozklekotanych samochodów ,
pierwszych telewizorów i wiekowych radioodbiorników. Były to czasy, gdy wzór
tzw. American Dream właśnie się
rozkręcał.
Już wtedy były uśmiechnięte rodziny chodzące co niedziela do
kościoła na nabożeństwo, mieszkające w małych miasteczkach lub na
przedmieściach, wśród równo przystrzyżonych trawników w wielkich urokliwych
domkach jednorodzinnych. Nawet na pustynnym pustkowiu w Ameryce zawsze panuje
taka filmowa, sztuczna sielanka.
Do domu małżeństwa, które przed
laty straciło córkę w tragicznym wypadku, wprowadza się grupka dziewcząt,
nastoletnich sierot, których pilnuje latynoska zakonnica. Dom ten jest wielki,
położony na odludziu i właśnie tam znajduje się tytułowa lalka, zamknięta na
cztery spusty w specjalnym pokoju, ze ścianami obklejonymi stronicami z Biblii
i obwieszonego krzyżami. Budzące grozę domostwo kryje zło, jakie rzadko widzimy
w horrorach. Trzeba przyznać, że scenarzysta, który nakreślił antagonistę
(czarny charakter) filmu, bardzo się postarał.
Fabuła stanowi mocną część filmu –
zło i demony, które się w niej pojawiają, są przerażające i potężne. I chociaż
da się z nimi walczyć sprawdzonymi metodami – krucyfiks, pismo święte i
modlitwa, zajmuje to dużo czasu i nie jest łatwe do pokonania. Historia pełna
jest dramatyzmu, szokujących zwrotów akcji i potrafi pozbawić nas tchu albo
mocno rozkołatać serce. Nie da się przewidzieć co będzie dalej. Gdy wczujemy
się w akcję, może nas ona naprawdę wciągnąć.
I tu pojawia się najważniejsze
pytanie – czy jest strasznie? Czy ten film przeraża? Bo przecież większość
przeciętnych zjadaczy chleba idzie na horror, by się przestraszyć a nie pośmiać
z jego durnej fabuły i jakości
wykonania, tak jak Ja to często robię.
Odpowiadam – tak, jest strasznie,
ale tylko w 2 może 3 scenach. Film przeraża, ale głównie swoją fabułą i
treścią, a nie tym, co widzimy na ekranie. Resztę filmu, poza
najstraszniejszymi momentami, a jest ich mało, po prostu przełykamy bez większych
emocji, czasem wybuchając śmiechem, czasem w milczeniu słuchając dialogów, raz
nawet się wzruszając. Cała gama emocji, niekoniecznie z najwyższej półki.
Annabelle 2 popełnia grzech większości horrorów – tutaj nie straszy
to, czego nie widać, a tak powinno być w każdym dobrym filmie grozy. Tutaj
próbuje się widza straszyć migającymi obrazami, pajacykami wyskakującymi z
pudełka, prymitywnym szokowaniem. A to nie działa. Inteligentnych ludzi nie
straszą takie rzeczy. Ich straszy coś ciekawszego, coś czego określić nie
umieją. Co budzi niepokój. Tego niestety nie daje Nam w ostatnich latach prawie
żaden horror. Annabelle: Narodziny Zła
niestety nie jest wyjątkiem. To dość dobry horror, ale zdecydowanie nie jest on
tak świetny, jak niektórzy twierdzą. Nieźle spisuje się jako dreszczowiec i
dramat obyczajowy, dużo słabiej jako film mający dostarczyć rozrywki.
Aktorsko film niewątpliwie skradł
Australijczyk Anthony LaPaglia. Aktor ten jest dobrze znany także w Polsce, z
roli w znakomitym serialu kryminalnym – „Bez śladu”. Jako budzący grozę, zamknięty
w sobie i ponury farmer od początku nadaje obrazowi dodatkowej porcji napięcia
i grozy. wypadł tak dobrze, że trzeba o nim było wspomnieć. Reszta postaci jets natomiast tak płytka i nijaka, że zapominamy o nich po kilku minutach. Naprawdę - również dobrze w tym filmie mógłby nie występować nikt poza farmerem, zakonnicą, księdzem i oczywiście demonem, z którym walczą. Spuśćmy zasłonę milczenia na fatalnie napisane postacie.
Annabelle: Narodziny zła zawodzi jako horror i film grozy, warto
jednak dać mu szansę – ze względu na niesamowity klimat, ciekawą,
nieprzewidywalną historię i oryginalne pomysły. Nie jest to przełom w gatunku,
nie jest to jednak film słaby. Jeden z lepszych horrorów, na który entuzjaści
gatunku powinni pod koniec wakacji zwrócić uwagę.
Komentarze
Prześlij komentarz