Recenzja filmu Barry Seal: Król Przemytu - nowa twarz filmów na faktach!

Tom Cruise powoli wraca do chwały i kunsztu aktorskiego, za które podziwiano go w czasach święcenia triumfów w Hollywood. W pewnym momencie wydawało się, że biedak się wypalił, przestał siebie cenić, grywając w coraz gorszych filmach. A jednak wcale nie. Jego talentowi nie zaszkodził ani udział w szmirach ani niesławna przynależność do sekty Kościoła Scjentologicznego (gdzie był numerem dwa), bardzo popularnej wśród amerykańskich aktorów. Jest chyba trochę prawdy w stwierdzeniu, że talent i zdolności nie umierają.

Ten facet potrafi umiejętnie zbudować i zagrać każdą rolę, nadając jej charakterystycznego tylko dla siebie uroku. Nigdy nie zapomnę jak urzekł Mnie rolą Clausa Stauffenberga, niemieckiego oficera, który próbował zabić Hitlera. Miałem duże obawy co do obsadzenia go w roli tak ważnej postaci historycznej – on jednak zagrał go w Walkirii rewelacyjnie.



I oto teraz, pod koniec lata, powrócił w dobrym stylu w produkcji bardzo podobnej – Barry Seal: Król Przemytu też jest bowiem pół biografią, a pół sensacyjnym dramatem historycznym. Filmem nieco przemilczanym, ale takim, który uwadze nie uchodzi. Podobnie jak Stauffenberg, Barry Seal jest osobą, która zapisała się w historii i mogła ją na zawsze zmienić – nie zrobiła tego jednak. Ba, Stauffenberg był znaczenie bliższy dokonania przełomu w historii niż jakiś tam Barry. A i Sealowi nie można odmówić interesującej biografii.

Cruise wciela się w rolę słynnego amerykańskiego lotnika, tytułowego Barry’ego Seala. Mężczyzna ten nie był bynajmniej słynny ze względu na zdolności pilotażu czy fakt że został najmłodszym w historii USA pilotem samolotów pasażerskich . Był on bowiem także przebiegłym przestępca i oszustem - zbił fortunę pracując na trzy fronty, dla trzech wrogich sobie podmiotów – CIA, kartelu narkotykowego i partyzantów z Nikaragui. W Polsce jest to postać praktycznie nieznana, a  w Ameryce jednak często przywoływana ciekawostka historyczna.

Początkowo miałem dystans do tego filmu. Zapowiadał się jako przeciętna, wiejąca nudą opowieść biograficzna. Jakże bardzo się myliłem! Okazało się, że jest podana w bardzo lekkim sosie komedia sensacyjna z elementami dramatu politycznego. 

Humor jest tutaj bardzo sprawnie wkomponowany i ani razu nie zawodzi. Wszystkie gagi i teksty, które miały bawić, rzeczywiście bawią. Niejednokrotnie zdarzyło się, że oglądaliśmy bardzo poważną scenę z rosnącym napięciem, by za chwilę wybuchnąć śmiechem na widok kolejnej tragikomicznej sytuacji lub słysząc kolejny niewybredny żart z ust np. żołnierza kartelu.

Fabuła opowiada oczywiście historię autentyczną – dzieje się w czasach gdy rodził się i dopiero rósł w siłę kartel z Medellin, obecnie największa mafia narkotykowa na świecie, zarabiająca dziennie 20 milionów (!) dolarów. CIA dwoi się i troi by ów kartel osłabić i z tego powodu wysyła Barry’ego, by robił zdjęcia tajnych lotnisk wojskowych.

Barry Seal działa nie tylko w Kolumbii, ale też w Salwadorze, Gwatemali i Panamie, słowem w większości krajów, które miały wtedy na pieńku z USA. Ludzie z CIA nie przewidzieli jednak tego, że Barry z każdym potrafi się dogadać i rozpocznie karierę przemytnika kokainy. 

Nie wyjaśnia się do końca, czy chciał to robić, ale nie bardzo miał wyjście. Albo bowiem przyjmujesz propozycję kartelu albo marnie giniesz, takie są zasady w tym świecie. 
Historia kręci się także wokół wojny domowej w Nikaragui – między lewicowcami zafascynowanymi komunizmem – sandinistami oraz prawicową partyzantką wspieraną przez USA – contras

To właśnie Barry Seal miał dostarczyć karabiny dla contras, tymczasem potajemnie sprzedaje je kartelowi z Medellin. To właśnie działania Barry’ego Seala spowodowały że kartel narkotykowy miał dostatecznie dużo broni by rozpocząć wojnę domową z rządem Kolumbii i partyzantką komunistyczną (FARC), stając się poważną, „trzecią”, stroną wojny. Barry przyczynił się do zbudowania potęgi, jaką jest dzisiaj kartel z Medellin i także o tym opowiada umiejętnie ten film.

Opowieść jest więc sprawnie napisana i bardzo wciągająca. Podczas tego seansu nie ma mowy o nudzie. Rozczarowane mogą być jedynie osoby, które nie wiedzą np. co to jest kartel narkotykowy lub czym był wojny zastępcze w Ameryce Środkowej w czasach zimnej wojny. Reszta poczuje się jak w domu!

Sceny z Pablo Escobarem i jego kartelem są mistrzowskie. To popis czarnego humoru zmieszanego ze śmiertelną powagą. Towarzyszy ona nam podczas seansu w zasadzie cały czas, tyle że stosownie dawkowana. Właśnie tak powinno się tworzyć komedie sensacyjne. Nie za śmiesznie, ale też nie śmiertelnie poważnie.
Gangsterzy w jednej chwili ładują niewielki samolocik tonami czystej koki, by za chwilę życzyć Sealowi powodzenia i powiedzieć by „Jezus miał go w opiece”. Chwilę potem obstawiają zakłady czy Barry się rozbije.

W filmie co chwila pojawiają się, rzecz jasna, postaci historyczne, co dla osób znających historię i interesujących się czasami zimnej wojny (to Ja!) jest ciekawym smaczkiem. Jest więc Pablo Escobar, najsłynniejszy baron narkotykowy świata, w krajach Ameryki Południowej traktowany w zasadzie jak Bóg, w niektórych rejonach jest nawet rozwinięty jego kult; jest Manuel Noriega, słynny dyktator Panamy – początkowo sojusznik Amerykanów, który następnie zajął się narkobiznesem, co spowodowało w Panamie interwencję marines. Jest wreszcie Ronald Reagan – pojawia się jednak wyłącznie we wstawkach dokumentalnych i ukazano go w prześmiewczy sposób, co Mnie osobiście bardzo się podobało. Ostatecznie jego plan dostarczania broni dla contras i późniejsza afera związana z Iranem bardzo go podkopały. To taki drobny fakt z jego życia, o którym w Polsce się nie mówi.

Czy obsadzenie Toma Cruise’a w roli kontrowersyjnego pilota było dobrym pomysłem? Bez wątpienia. Tak. Zawsze byłem wielbicielem talentu Toma i kolejny raz przekonuję się, że nie ma w tym przesady. Tom Cruise nie gra Barry’ego – on jest Barry’m Sealem.
Jak zwykle odgrywa rolę w taki sposób jakby naprawdę był graną przez siebie postacią. Masło który aktor potrafi aż tak dobrze wczuć się w rolę. Konkurować mogą tu tylko (oczywiście jeśli mowa o Hollywood) Leonardo di Caprio i Johnny Depp.

Barry Seal: Król Przemytu to idealna propozycja na kończące się właśnie lato. Świetny film sensacyjny z elementami komedii, dramatu politycznego i biograficznego, oferujący sporą dawkę humoru i napięcia. Dowodzi on, że filmy o autentycznych wydarzeniach historycznych i postaciach nie zawsze muszą być nudne. Nie polecam jednak seansu laikom i ciemniakom historycznym – nie zrozumieją oni bowiem fabuły i mogą się nudzić. Pozostali mogą liczyć na solidną dawkę rozrywki i przyzwoite kino. Wyłączać więc komputery i marsz do kina!


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Karppi - zapomniany serial z ponurej Finlandii

Recenzja gry Ghost Recon: Wildlands - takiej wyprawy do Boliwii jeszcze nie było!

Secret of the Nile - gdy adaptacja przebija oryginał