"Obcy: Przymierze" - recenzja filmu. Ridley Scott się skończył.

Przerażająca obca forma życia powraca w bardzo kiepskim filmie





W życiu jest tak, że większość rzeczy się starzeje i rdzewieje. Pamięć, dusza, ciało – wszystko to kiedyś padnie u każdego z nas. Niestety – dokładnie to samo dotyczy talentu. Nawet ktoś kto jest absolutnym geniuszem i wizjonerem, pewnego dnia jego talent przeminie tak jak zdrowie. Dlaczego o tym mówię? Bo idealnie widać to na przykładzie Ridleya Scotta i jego najnowszego filmu. Jego talent zardzewiał, zanikł, a on sam chyba zgnuśniał.

Nie ulega wątpliwości, że Scott jest, a przynajmniej był, w swoim fachu kimś. Gdyby o jakimkolwiek reżyserze powiedzieć że jest mistrzem i geniuszem, to ten z pewnością zasługuje na te tytuły, obok np. Akiry Kurosawy. To przecież człowiek, który dał nam takie dzieła jak „Obcy – 8 pasażer Nostromo”, „Łowca androidów” „Gladiator”, „Helikopter w ogniu” czy „Królestwo niebieskie”. Co więc poszło tym razem nie tak? Prawie wszystko, kochani. Ridley Scott z hukiem spada z piedestału.

W najnowszym filmie „Obcy: Przymierze” Ridley Scott powraca do jednej z najbardziej kultowych postaci, jakie stworzył – twarzołapa. Nie do końca jest to oczywiście „postać” sensu stricte. To pająkowata forma życia. Pasożyt, który rodzi się po zainfekowaniu innej istoty żywej. I to właśnie jest ten tytułowy „Obcy”. Seria filmów o nim to klasyki -  do dziś zachwycające napięciem, grozą, niezłymi efektami specjalnymi i aktorstwem. Nikt nie zastąpi Sigourney Weaver w roli przerażonej ściganej ofiary twarzołapa. Filmy te od dawna zasłużenie noszą miano kultowych. Nikt nie spodziewał się chyba, że taką serię można spaprać! Niestety, widać w tym rzemiośle można.

„Obcy: Przymierze” rozpoczyna się podobnie jak część pierwsza z 1979 r. Mamy grupę zahibernowanych naukowców podróżujących statkiem kosmicznym w poszukiwaniu nowej planety do życia. Podczas wieloletniej ekspedycji pilnuje ich android, Walter. W pewnym momencie pojazd kosmiczny zderza się z nieznanym obiektem latającym i załoga zostaje wybudzona. Natrafia na trop zupełnie innej planety, która wydaje się być idealna do życia. Decydują się na niej wylądować...

Niestety, wszelkie podobieństwa do oryginału kończą się po kilku minutach. Fabuła jest kompletnie niewciągająca i momentami nudna, w dodatku strasznie ślamazarna. Dosłownie przez pierwszą godzinę filmu z kawałkiem nie dzieje się nic. Po wylądowaniu na planecie pojawia się jakieś napięcie i akcja powolutku przyspiesza. Niestety trwa to chwilę, by za chwilę znowu zwolnić i nas znudzić. Ridley Scott i jego scenarzyści polegli tutaj na całej linii. Nie udało im się stworzyć historii, która porwałaby widzów i zmusiła ich do śledzenia akcji z zapartym tchem. Jeżeli film ma słabą historię, to nie uratują go ani piękne efekty specjalne ani najlepszy nawet reżyser. Czający się gdzieś za rogiem przerażający Obcy to niestety trochę za mało.

Kompletnym nieporozumieniem są wszystkie postaci ludzkie – totalnie bezbarwne, drewniane, nudne, bez jakiekolwiek wyrazu. Naprawdę dawno nie widziałem tak tragicznie napisanych postaci – ani jedna z nich nie zapadnie nam w pamięć. Ot, napalony Afroamerykanin i jego napalona biała kochanka, technik pokładowy. Załamana po śmierci męża żona, która maskuje rozpacz udawanym heroizmem, zapijaczony miejscowy Norweg sypiący żartami, czy wreszcie kapitan statku z kompleksem Napoleona i zapędami dyktatorskimi – przez cały film mający minę świadcząca o zaparciu.  

Na dodatek bohaterowie ci nie grzeszą inteligencją, wręcz są pozbawienie jakiegokolwiek instynktu samozachowawczego. Ich decyzje i postępowanie są irracjonalne i idiotyczne. W chwilach zagrożenia zachowują się jak dzieci we mgle albo przestraszone gimnazjalistki pod szkołą, przed którymi obnażył się starszy facet – ich reakcje na zagrożenie pisk, krzyk, panika, uciekanie prosto w paszczę potwora, wpadanie w sieć. Widz ma wrażenie, że jako załogę tego nieszczęsnego statku kosmicznego skompletowano największych debili na kuli ziemskiej. Nie przesadzam. To nie tylko nudni i bezpłciowi, ale też najgłupsi bohaterowie jakich widziałem od dawna.

Uwierzcie – jesteśmy szczęśliwi gdy jedno po drugim wreszcie dopada ich Obcy i zamienia w strzępy mięsa. W tym filmie równie dobrze mogłoby nie być dialogów, a role ludzkie mogłyby ograniczać się do bycia upolowanym – jestem pewien że wówczas na seansie bawilibyśmy się lepiej.
Nieco lepiej radzą sobie natomiast postacie androidów – Davida i Waltera. Ponieważ w świecie filmu wszystkie androidy wyglądają tak samo, różniąc się tylko numerem serii, są oni grani przez jednego aktora – Michaela Fassbendera. I za tę rolę należą mu się owacje na stojąco. Spokojnie można przyznać że swoją kreacją i postacią zgarnął cały film. Z pewnością byłby on lepszy, gdyby wyciąć  z filmu wszystkich aktorów oprócz niego.

No właśnie, Obcy. Sama kreacja twarzołapa, czyli Obcego jest nad wyraz udana – jest on naprawdę przerażającym stworzeniem i z pewnością jednym z najlepszych czarnych charakterów nie będących człowiekiem w historii kina. Tutaj dodatkowo dodano mu wyrazistości poprzez efekty komputerowe. Za każdym razem, gdy pojawia się na ekranie nawet najbardziej zahartowanemu widzowi ciarki przejdą po plecach – czujemy mieszaninę strachu i odrazy. Zwykle w horrorach przeraża najbardziej to, czego nie widać. Tutaj jest na odwrót. To właśnie widok potwora nami wstrząsa. 

Efekty specjalne działają w filmie bez zarzutu – są niewątpliwie jego duża zaleta. Wrażenie robi zwłaszcza wrak olbrzymiego statku kosmicznego, którym rozbiła się poprzednia ekspedycja a także ruiny gwiezdnego miasta pełnego zastygłych spalonych ciał (jest to rasa inżynierów, zgładzona przez Davida, by twarzołapy zajęły planetę)

Zakończenie, chociaż nieco przewidywalne, mile zaskakuje i satysfakcjonuje. Ogólnie film ten ma być jednym z trzech w nowej serii, którą planuje Scott. Cóż, musze przyznać, że zostawiające furtkę zakończenie zachęca do obejrzenia kontynuacji. Z pewnością wybiorę się na drugą część. Może będziecie mieć podobne odczucia.


„Obcy: przymierze” jest filmem bardzo nierównym. Nie jest to gniot, nie jest to jednak także film dobry. Polecić mogę go jedynie fanom tej serii oraz wielbicielom science-fiction. Dla nieznających poprzednich filmów widzów ten film raczej nie przemówi i zmusi do szybkiego wyjścia z kina.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Karppi - zapomniany serial z ponurej Finlandii

Recenzja gry Ghost Recon: Wildlands - takiej wyprawy do Boliwii jeszcze nie było!

Secret of the Nile - gdy adaptacja przebija oryginał